Witam
Nie
było mnie tutaj od tygodnia ale nie samym blogiem człowiek żyje.Ostatnio
obiecałem że opisze Wam pub z Walii w którym pracowałem więc do
dzieła .
Pub znajdował się
w malowniczo położonej wiosce z małym portem, klifami oraz piękną
plażą. W tej maleńkiej miejscowości nie licząc małej
restauracji jedynym miejscem w którym można było zatrzymać się
na posiłek zaczynając od śniadania i na kolacji kończąc był
tylko pub . Dania serwowane były cały dzień z godzinną przerwą
na uzupełnienie braków przed serwisem kolacyjnym .W pubie
pracowało około 25 osób ale biorąc pod uwagę ilość gości to
przydałoby się kilka dodatkowych osób . Liczba gości w sezonie
letnim to średnio 600 osób dziennie. Polityka kuchni była tak
bezsensowna ze śmiech mnie ogarniał na to co się tam działo.
Najlepsze w całej zabawie było to w jak poważny sposób
podchodziły do wszystkiego osoby zatrudnione w tym miejscu.
Większość z tych osób to miejscowi którzy mieli marne szanse na
znalezienie czegoś innego w tej okolicy wiec trzymali się tego pubu
tak bardzo że podejrzewam iż nawet za 10 lat personel w tym
miejscu się nie zmieni.
Największym
nieporozumieniem tego pubu była kuchnia . Na jej czele stał szef
kuchni i manager kuchni, dokładnie manager kuchni (po co , tego sam
nie wiem) Kuchnia była podzielona na dwie główne sekcje, pierwsza
to specjały kuchni ( tak to sobie nazwali hihihi) a druga to cała
reszta smażona w głębokim oleju lub podgrzewana w mikrofali. W
karcie dań widniały potrawy o których kuchnia nie miała pojęcia.
Tajskie curry przygotowywane było według przepisu dziewczyny z
Tajlandii która kiedyś tam pracowała ale której nikt nigdy nie
wiedział. Przepis wisiał na tablicy obok kilku innych. Prawda jest
taka że zapewne ktoś kiedyś coś im pokazał ale do końca nie
wiedział jak to zrobić więc cała kuchnia spędziła dzień na
pisaniu przepisu który nazwali tajskim curry ale z kuchnia tajska
nie miało to nic wspólnego. Kilka lat temu pracowałem w tajskiej
restauracji więc doskonale wiem jak kuchnia tajska wygląda , wraz
ze mną pracowały 4 dziewczyny z Tajlandii więc miałem porównanie.
Samo przygotowanie tej potrawy wyglądało bardzo zabawnie. Kurczak
był gotowany w mleku kokosowym nad małym ogniem, bardzo wolno aby
nie doprowadzić do wrzenia. Wszystko dokładnie zaplanowane aby nie
dopuścić do rozwarstwienia sosu. No może i bym się z tym zgodził
ale po skończeniu produkcji curry całość wędrowała do
wystudzenia a następnie jak wszystko w tym miejscu było pakowane
próżniowo i zamrażane . Kolejnym krokiem było odmrażanie kilku
porcji , później podgrzewanie w mikrofali gdzie sos się
rozwarstwiał i wszystko wyglądało jak gówno.......rzadkie gówno.
Podobnie
dania gulaszowe oraz lasagne . Wszystkie potrawy były gotowane
,chłodzone, pakowane i zamrażane . Po dwóch lub trzech dniach
rozmrażane i odgrzewane w mikrofali. Najśmieszniejsze było to że
ryby które przychodziły świeże też trafiały do zamrażarki aby
po dwóch dniach je rozmrozić. Głupota tego miejsca przebijała
wszystkie w których pracowałem. Kuchnia była miejscem bardzo małym
i wiecznie jeden wpadał na drugiego , w porze obiadowej i kolacyjnej
na podłodze lądowało dosłownie wszystko co nie trafiło do kubła
na śmieci lub talerz . W pomieszczeniu kuchennym zamontowana była
mała umywalka do mycia rak nad która przyklejono naklejkę
informująca nas o tym że dla zachowania higieny żywności umywalka
ta służy tylko do mycia rak. Taaa to brzmiało dumnie szczególnie
w sytuacjach kiedy szef kuchni rozmrażał w tej umywalce krewetki
i mył ręce nad nimi. Krewetki te trafiały do kanapek czyli nie
podlegały żadnej obróbce cieplnej itp -Smacznego! Manager kuchni
która nie miała pojęcia o gotowaniu. Kręciła się po kuchni i
dupę zawracała . Dogadać też się z nią nie można było bo
głucha była na jedno ucho i śmigała po kuchni z aparatem słuchowym
który chyba nie działał. Stara baba bez jakiejkolwiek wiedzy
kulinarnej. Kręciła się i zbierała resztki z podłogi a
następnie nakładała desery na talerze nie myjąc rąk. Jej syn i
córka również pracowali w tym miejscu,syn jako kucharz a córka
jako barmanka. Syn kucharz milion razy próbował sos bolognese i co
któryś raz wolał matkę bez smaku aby zatwierdziła to co on
starał się zrobić od kilku godzin. Oczywiście bez efektu ponieważ
kubków smakowych w tej rodzinie nie stwierdzono więc wszystko było
mdłe i bez wyraźnego smaku. Jak to w tego typu miejscach bywa
próbowali wszystko jedną łychą oblizując ją i wkładając
ponownie do sosu . Pomimo tych wszystkich absurdów i całego braku
higieny w miejscu tym obowiązywał zakaz jedzenia przez kucharzy w
kuchni (pomijając próbowanie gotowanych potraw) ale trzymanie na
zmywaku lub w zakurzonym pomieszczeniu z brudnymi beczkami misek z
ugotowanymi warzywami i sałatkami było ok.
I tak mógłbym
mnożyć przykłady bez końca. To miejsce stawiam na szczycie
kulinarnych nieporozumień. Dobra rada dla wszystkich wybierających
się na wycieczki objazdowe, proszę Was sprawdźcie dane miejsce
wcześniej w internecie . Istnieje wiele stron internetowych
specjalnie przygotowanych dla takich potrzeb. Wyżej
opisany lokal wśród internautów nie cieszy się dobra opinią
,ludzie narzekają na jedzenie i bardzo wysokie ceny. Wiec pomyślmy
dwa razy zanim się zdecydujemy na posiłek w takim miejscu bo czasem
korzystniej dla nas będzie zabrać coś co przygotujemy w domu
niż żałować wydanych pieniędzy w miejscu które nie spełniło
naszych oczekiwań.